August 12, 2012

Pasta z szyjkami rakowymi z limoncello i Mamma Marietta

Rzadko mi się zdarza w Polsce trafić na miejsca, które zachwycają mnie wystrojem, atmosferą i jedzeniem w równym stopniu. Mam wrażenie, że knajpy dzielą się na te, w których warto lub przyjemnie bywać i na te, do których się idzie zjeść. Dzisiaj odkryłam miejsce, dawno "och i achowane" przez świat kulinarnej blogosfery. Jak zwykle z dystansem i z obawą, że znów ktoś przesadził z zachwytem... Poszłam głodna, bardzo głodna po mocno rozczarowującym panelu dyskusyjnym na temat polskiego projektowania graficznego (proszę nie mylić z jakością PRINT CONTROL publikacji, której wydarzenie towarzyszyło).

Wnętrze Mamma Marietta zgodne z opisem w licznych recenzjach: prosta włoska knajpa bez specjalnego uroku wizualnego.  Chyba sześć stolików. Oświetlenie dla mnie do zmiany, ale mogę zaciskać zęby codziennie, żeby tylko się u nich stołować.
Powody:
1. Właściciel Włoch, który cały czas obsługuje gości lub dogląda (uwielbiam dyskretną obecność autorską - ostatnio doświadczyłam jej w Butchery and Wine) – narodowość właściciela podwaja zadowolenie ;) Pomaga mu przemiła dziewczyna z wielkim wdziękiem i sprawnością (mój talerz z pustymi muszlami, został wymieniony na nowy w mgnieniu oka, zanim o tym pomyślałam)
2. Owoce morza: Jak wiadomo trudno w Polsce o frutti di mare pierwszej jakości i świeżości przygotowane z duszą. Moje linguine z owocami morza były tak dobre jak te, które zrobiła mi prawdziwa włoska mamma, Maria, w meksykańskiej wiosce :) Nie czułam rozmrożonych krewetek, ani małż. W dodatku makaron w proporcjach 1 do 3 w stosunku do owoców morza będzie mi się śnił po nocach. Dowód na końcu postu; choć zupełnie haniebne zdjęcie, ale to też wina fatalnego oświetlenia w wnętrza (w widmie przerywanym trudno się odnaleźć fotograficznie :).  Zjedliśmy również ośmiornicę z grilla. Podobno tak pyszną jak w Meksyku. Na koniec sorbet mandarynkowy. Poezja.

Ceny adekwatne.

Zdecydowanie jest to miejsce dla tych, którzy wolą dobrze zjeść niż bywać.

Będę wpadać minimum dwa razy w miesiącu, co jak na dzikusa ze wsi jest wielkim wysiłkiem.
W pozostałe dni będę się zadowalać własną twórczością makaronową, a najchętniej ostatnim wytworem Illucucina: tagliatelle z szyjkami rakowymi z mocną cytrynową nutą. Chyba wreszcie przebiłam swoją ulubioną dotąd pastę. Cytrynowy aromat stał się moją obsesją. Pomoże mi przetrwać zimę.
Copyright • Margotka • ILLUCUCINA
TAGLIATELLE Z SZYJKAMI RAKOWYMI Z CYTRYNOWĄ NUTĄ W RÓŻOWYM SOSIE
(przepis bardzo własny)
porcja dla 2 osób z dużą ilością sosu, którego zawsze mi mało

• 180 g tagliatelle
• 1 cebula
• 1 łyżka oliwy cytrynowej
• sól morska
• 300-350 g pomidorów malinowych lub bawole serca
• 1 łyżeczka cukru trzcinowego
• skórka z jednej dużej cytryny lub nawet 1,5
• 20 ml limoncello
• 250 g szyjek rakowych
• 100 ml śmietanki 30%
• garść bazylii cytrynowej

– cebule pokroić w drobną kostkę i zeszklić na oliwie cytrynowej
– dodać pokrojone w większą kostkę, obrane pomidory
– posolić i dusić kilka minut (sos nie może być wodnisty)
– wrzucić rozmrożone szyjki rakowe
– dodać limoncello, skórkę z cytryny i odrobinę cukru (jego ilość zależy od kwaśności pomidorów, cukier ma tylko wyważyć kwasowość)
– dolać powoli śmietanę
– w międzyczasie ugotować makaron
– wrzucić tagliatelle na patelnię do sosu, wymierzać szybko i podawać z bazylią cytrynową

Myślę, że równie dorze pasta będzie smakowała z krewetkami, jeśli szyjki rakowe będą trudno dostępne. Te jednak muszą być surowe (szare), a nie wcześniej gotowane (różowe).

Buon appetito!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popular Posts