August 31, 2012

KINO KULINARNE, POZNAŃ I WARSZTATY KULINARNE

Copyright • Margotka • ILLUCUCINA
Poznań jest mi bliski z wielu powodów. Ukochana ciocia, studia, Festiwal Malta, najlepsza szarlotka w Gołębniku przed laty, lata spędzone w ciemni, wiele rozmów o fotografii w Galerii PF, gdy jeszcze prowadził ją jej twórca Janusz Nowacki, niezastąpione DKFy (zawsze z dylematem ile filmów można wytrzymać jednego wieczora siedząc na schodach sali wykładowej) i jedna bardzo chybiona miłość. Mimo, że blisko, w ostatnich latach do Poznania było mi nie po drodze. Aż do tego lata, a wszystko za sprawą Międzynarodowego Festiwalu Filmu i Muzyki Transatlantyk, którego pomysłodawcą i twórcą (wraz z ogromną liczbą entuzjastów i fachowców) jest Jan A.P. Kaczmarek.

Festiwal przyciągnął mnie przede wszystkim programem kina kulinarnego, prezentowanego przy współpracy z Berlinale. W tym roku w ramach cyklu – pięć filmów:
SMAKI MUZYKI B.S.O. (MUGARITZ B.S.O.)
KUCHNIA RODZINY BRAS (ENTRE LES BRAS)
JEROZOLIMA NA TALERZU (JERUSALEM ON A PLATE)
DANIE MIŁOŚCI - JOYFUL REUNION
OMA I BELLA

Po każdym seansie inne menu autorstwa Krzysztofa Rabka z poznańskiej restauracji HUGO, o której już pisałam.

ENTRE LES BRAS:
Od dawna fascynuje mnie droga Michela Bras, "prowincjonalnego" francuskiego szefa kuchni, cenionego przez krytyków Michelina, ale też przez kolegów z branży. Dokument o nim "Inventing cuisine", w reżyserii Paula Lacoste'a, widziałam kilka lat temu i od niego zaczęło się moje śledzenie korzeni artystów kulinarnych.


W ramach festiwalu, pokazano film będący kontynuacją wspomnianego dokumentu, traktujący o przekazywaniu restauracji synowi (Sebastien Bras). Bardzo się cieszę, że miałam za sobą wcześniejszy film Lacoste'a, choć i bez niego można się cieszyć "Entre les Bras". Film nie tyle o kuchni, co o pokoleniach, bliskości z naturą, wartości rodziny i jej roli w pracy opartej na pasji. Moja ulubiona scena to impreza po winobraniu, gdzie miejscowi bawią się przy stołach z ceratą, racząc się młodym winem, a wsród nich śmietanka gwiazdkowych szefów kuchni francuskiej m.in. Pierre Gagnaire i Olivier Rollinger. Nie wiem jakie będą losy dystrybucji tego dokumentu w Polsce, ale na pewno warto go poszukać. Pierwszy film jest do obejrzenia na YouTube w 4 częściach.


Chapeau bas dla organizatorów i kucharzy, którzy na oczach widzów przygotowywali ponad sto porcji każdego dania. Menu każdego dnia było inspirowane filmem. Mnie przyszło testować menu GENERATION:
KRÓLIK, MARYNOWANA CUKINIA Z EMULSJĄ Z ZIELONEJ PIERTUSZKI
MAKRELA, PIKLOWANA CZERWONA CYKORIA Z WIŚNIAMI
CIELĘCINA, WĘDZONY SZPIK Z GRILLOWANYM SELEREM
OWOCE LASU, MŁODE ORZECHY LASKOWE Z GRANITĄ SZCZAWIOWĄ
Copyright • Margotka • ILLUCUCINA
Najbardziej przypadła mi do gustu cielęcina, choć Krzysztofa Rabka wolę w kuchni jaką serwuje w HUGO. Ta zbyt mocno przypominała mi obecne trendy, ale i tak bardzo jestem pod wrażeniem jego pracy i całego wydarzenia, bo widzieć tylu entuzjastów kuchni przy pracy, to czysta przyjemność (był wśród nich nawet Piotr Piatek, czyli nasz człowiek z rodowodem z NOMY). I nie było w akcji "przy garach" ani jednej kobiety...

Poza wspomnianym "Entre les Bras" obejrzałam jeszcze "Jerozolimę na talerzu" czyli podróż Yotama Ottolenghi, znanego londyńskiego szefa kuchni, do rodzinnego miasta. Pod względem filmowym, nie jest to dzieło wybitne, sam bohater irytujący stylem bycia i mowy, mocno zamerykanizowanym (nie wiem czemu, bo żyje w Londynie!), ale kulinarnie film bardzo ciekawy.

Udało mi się zobaczyć jeszcze dwa filmy niekulinarne, choć blisko, bo o miłości. Pierwszy, "La vie d'une autre" ze świetną obsadą (Juliette Binoche i Mathieu Kassovitz), zupełnie mnie nie zachwycił. Reżyserowała go Sylvie Testud, bardzo ceniona aktorka francuska, która chyba powinna przy graniu pozostać. Zupełnie nie udźwignęła roli reżysera, a nawet genialną Juliette pokierowała tak, że trudno  było ją znieść na ekranie. Kassovitz się uchronił i wciągnął mnie jak zawsze, ale nie uratował filmu.

Drugi film "Cafe de Flore" z francuskiej części Kanady, zdecydowanie miał to coś. Świetnie zagrany i od pierwszej chwili chwytający za trudny do zlokalizowania organ. Dawno nie widziałam tak przekonujących spojrzeń i chemii "udawanych" przed kamerą. W jednej z ról (matki chłopca z zespołem Downa) Vanessa Paradis. Nie jest to może wielkie kino, ale takie, po którym mi dobrze.

O Transatlantyku i kinie kulinarnym pisało kilka blogerów m.in. Smaklick. Mijaliśmy się nieświadomie, obijając się obiektywami :)

Moja relacja fotograficzna z festiwalu na profilu Illucucina na Facebooku


Poznań ma bardzo wiele do zaoferowania. Zazwyczaj ląduję w Zielonej Werandzie na Paderewskiego 7, głównie ze względu na wystrój i atmosferę, ogródek jak z bajki, pyszne koktajle i napoje. W Werandzie wystrój jest zmienny, najczęściej z papieru, prosty i z pomysłem. Ten na zdjęciu powyżej sprzed kilku sezonów.
Nie mam już tyle entuzjazmu do dań, choć ich strona estetyczna jest zawsze imponująca i z pewnością wyróżnia się na tradycyjnym gruncie wielkopolskim. Karta długości książki, więc zawsze biorę to samo :)
Copyright • Margotka • ILLUCUCINA

Właścicielka otworzyła nową Werandę w Starym Browarze, która znowu zachwyca wystrojem i klimatem. Karta podobna. Polecam lemoniadę pietruszkową. 

Copyright • Margotka • ILLUCUCINA

Copyright • Margotka • ILLUCUCINA

Copyright • Margotka • ILLUCUCINA
Odkryliśmy nowe miejsce, bardzo ważne na kulinarnej mapie Poznania inspirujące do kreatywnego spędzania czasu wolnego. SPOT łączy ze sobą design, kuchnię, miejsce warsztatów dla dzieci i dorosłych. Wkrótce być może ogłosimy pierwsze w Poznaniu fotokulinaria. Rozmowy trwają. Tymczasem warsztaty fotografii kulinarnej dla blogerów i entuzjastów dobrego jedzenia i jego apetycznego utrwalania już 22 września w Warszawie. Zapisy jeszcze trwają. Zapraszam! Ja gotuję ;) Czytelnicy Food & Friends znajdą w ostatnim numerze niespodziankę warsztatową. 


Odwiedziliśmy też okolice sentymentalne, czyli Puszczykówko, ze starą stacją kolejową, gdzie za szlabanem można zjeść najsłynniejsze lody, o których mogę powiedzieć tylko, że takiej koncentracji chemii nie jadłam w całym swoim życiu. Potem się dowiedziałam, że powinnam była zjeść lody "puscane", ale chyba już nie zaryzykuję;)
Copyright • Margotka • ILLUCUCINA
Copyright • Margotka • ILLUCUCINA

August 12, 2012

Pasta z szyjkami rakowymi z limoncello i Mamma Marietta

Rzadko mi się zdarza w Polsce trafić na miejsca, które zachwycają mnie wystrojem, atmosferą i jedzeniem w równym stopniu. Mam wrażenie, że knajpy dzielą się na te, w których warto lub przyjemnie bywać i na te, do których się idzie zjeść. Dzisiaj odkryłam miejsce, dawno "och i achowane" przez świat kulinarnej blogosfery. Jak zwykle z dystansem i z obawą, że znów ktoś przesadził z zachwytem... Poszłam głodna, bardzo głodna po mocno rozczarowującym panelu dyskusyjnym na temat polskiego projektowania graficznego (proszę nie mylić z jakością PRINT CONTROL publikacji, której wydarzenie towarzyszyło).

Wnętrze Mamma Marietta zgodne z opisem w licznych recenzjach: prosta włoska knajpa bez specjalnego uroku wizualnego.  Chyba sześć stolików. Oświetlenie dla mnie do zmiany, ale mogę zaciskać zęby codziennie, żeby tylko się u nich stołować.
Powody:
1. Właściciel Włoch, który cały czas obsługuje gości lub dogląda (uwielbiam dyskretną obecność autorską - ostatnio doświadczyłam jej w Butchery and Wine) – narodowość właściciela podwaja zadowolenie ;) Pomaga mu przemiła dziewczyna z wielkim wdziękiem i sprawnością (mój talerz z pustymi muszlami, został wymieniony na nowy w mgnieniu oka, zanim o tym pomyślałam)
2. Owoce morza: Jak wiadomo trudno w Polsce o frutti di mare pierwszej jakości i świeżości przygotowane z duszą. Moje linguine z owocami morza były tak dobre jak te, które zrobiła mi prawdziwa włoska mamma, Maria, w meksykańskiej wiosce :) Nie czułam rozmrożonych krewetek, ani małż. W dodatku makaron w proporcjach 1 do 3 w stosunku do owoców morza będzie mi się śnił po nocach. Dowód na końcu postu; choć zupełnie haniebne zdjęcie, ale to też wina fatalnego oświetlenia w wnętrza (w widmie przerywanym trudno się odnaleźć fotograficznie :).  Zjedliśmy również ośmiornicę z grilla. Podobno tak pyszną jak w Meksyku. Na koniec sorbet mandarynkowy. Poezja.

Ceny adekwatne.

Zdecydowanie jest to miejsce dla tych, którzy wolą dobrze zjeść niż bywać.

Będę wpadać minimum dwa razy w miesiącu, co jak na dzikusa ze wsi jest wielkim wysiłkiem.
W pozostałe dni będę się zadowalać własną twórczością makaronową, a najchętniej ostatnim wytworem Illucucina: tagliatelle z szyjkami rakowymi z mocną cytrynową nutą. Chyba wreszcie przebiłam swoją ulubioną dotąd pastę. Cytrynowy aromat stał się moją obsesją. Pomoże mi przetrwać zimę.
Copyright • Margotka • ILLUCUCINA
TAGLIATELLE Z SZYJKAMI RAKOWYMI Z CYTRYNOWĄ NUTĄ W RÓŻOWYM SOSIE
(przepis bardzo własny)
porcja dla 2 osób z dużą ilością sosu, którego zawsze mi mało

• 180 g tagliatelle
• 1 cebula
• 1 łyżka oliwy cytrynowej
• sól morska
• 300-350 g pomidorów malinowych lub bawole serca
• 1 łyżeczka cukru trzcinowego
• skórka z jednej dużej cytryny lub nawet 1,5
• 20 ml limoncello
• 250 g szyjek rakowych
• 100 ml śmietanki 30%
• garść bazylii cytrynowej

– cebule pokroić w drobną kostkę i zeszklić na oliwie cytrynowej
– dodać pokrojone w większą kostkę, obrane pomidory
– posolić i dusić kilka minut (sos nie może być wodnisty)
– wrzucić rozmrożone szyjki rakowe
– dodać limoncello, skórkę z cytryny i odrobinę cukru (jego ilość zależy od kwaśności pomidorów, cukier ma tylko wyważyć kwasowość)
– dolać powoli śmietanę
– w międzyczasie ugotować makaron
– wrzucić tagliatelle na patelnię do sosu, wymierzać szybko i podawać z bazylią cytrynową

Myślę, że równie dorze pasta będzie smakowała z krewetkami, jeśli szyjki rakowe będą trudno dostępne. Te jednak muszą być surowe (szare), a nie wcześniej gotowane (różowe).

Buon appetito!

August 3, 2012

TARTA MIGDAŁOWA Z MORELAMI I TYMIANKIEM

Copyright • Margotka • ILLUCUCINA
Tarta czy ciasto? Nieważne... Ważniejsze, że skórka tarta i tymianek cytrynowy własnej produkcji, że ciasto zniknęło dość szybko, choć był to stuprocentowy eksperyment...
Ciasto nie jest zbyt mokre, ale całkiem niezłe. Dla doświadczonych: można dodać 1-2 łyżki jogurtu, żeby było bardziej wilgotne. Wypróbuję następnym razem. Im większa foremka tym będzie lepsza proporcja moreli i ciasta. Nie za słodkie, nie za tłuste :)

Połączenie moreli i tymianku nie jest zbyt nowatorskie, ale zawsze sprawdzone. Często robię słoiki z morelami z tymiankiem i cukrem zamiast tradycyjnych konfitur morelowych. 

Copyright • Margotka • ILLUCUCINA

TARTA MIGDAŁOWA Z MORELAMI I TYMIANKIEM CYTRYNOWYM
(przepis własny)

• 110 g cukru
• 3 jaja
• 150 g mąki pszennej
• 180 g tartych migdałów
• szczypta soli
• 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia (5-6 g)
• 35 g miękkiego masła
• skórka otarta z 2 cytryn
• kilka gałązek tymianku (użyłam cytrynowego)
• 0,5 kg moreli
• cukier trzcinowy do posypania
• olejek pomarańczowy i cytrynowy

– cukier i jaja ubiłam mikserem na bardzo puszystą pianę
– pozostałe suche składniki wymieszałam w osobnej misce i dodałam do jajek z cukrem
– utarłam ręcznie
– dodałam parę listków tymianku, skórkę cytrynową, parę kropel olejków i bardzo miękkie masło
– dalej utarłam ręcznie tak, aby masło dobrze się połączyło
– dużą formę do tart wyłożyłam papierem do pieczenia
– wyłożyłam masę i wcisnęłam do dna  połówki moreli skórą do dołu
– posypałam świeżym tymiankiem dla dekoracji i obficie posypałam cukrem trzcinowym wierzch ciasta (najwięcej morele)
– piekłam ok. 50 minut w piekarniku na termoobiegu na 175 stopni (do suchego patyczka)

Jeśli ktoś wypróbuje z jogurtem i będzie nadal OK bez zakalca, proszę o feedback ;)
Copyright • Margotka • ILLUCUCINA

August 1, 2012

QUINOA Z BOBEM NA PARZE

Copyright • Margotka • ILLUCUCINA
Quinoa (komosa ryżowa) zdecydowanie zdobyła mój żołądek w tym roku. Zrobiłam 4 wersje sałatki z tym "archiwalnym" ziarnem. Tutaj jedyna forma bobu, która mi smakuje. Idealna na lato. Podobno zaskakująca ;)

Proporcje są bardzo względne. Wszystko zależy, na który składnik mam większą ochotę danego dnia.


SAŁATKA Z QUINOA Z BOBEM NA PARZE 
(przepis własny)

• 200 g ziaren quinoa
• 4 garści bobu
• 4 garści pomidorków koktajlowych 
• 3 duże łyżki oliwy cytrynowej*
• 3 ogórki gruntowe
• sól morska**
• sok z jednej dużej cytryny i pół limonki
 • garść świeżej kolendry
• kilka listków bazylii cytrynowej (jeśli mam)
• 10 listków mięty
• 1 mały ząbek czosnku

– bób gotować na parze 8-10 minut (musi być nadal ładnie zielony)
– trochę ostudzić i obrać
– pomidory pokroić na połówki, ogórka w kostkę
– warzywa wraz z bobem zalać sokiem z cytryny, oliwą, posolić i dodać posiekane zioła i wyciśnięty czosnek
– odstawić do lodówki na czas gotowania quinoa 
– ziarna komosy ryżowej opłukać w zimnej wodzie na sitku
– zalać w garnku prawie podwójną objętością zimnej wody i zagotować
– gotować aż będzie miękka i sypka
– wymieszać zmacerowane warzywa z lekko schłodzoną komosą (ja czasem jem ciepławą i chyba nawet wolę)

* zetrzeć skórkę z cytryny i zalać 200 ml oliwy lub oleju z pestek winogron, odstawić na 2-7 dni, odcedzić
** zawsze z młynka, tyle żeby zrównoważyć kwas cytryny i limonki

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popular Posts